Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12 |
13 |
14 |
15 |
16 |
17 |
18 |
19 |
20 |
21 |
22 |
23 |
24 |
25
|
26 |
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
Archiwum sierpień 2003
To paradosk - chodze na piwo z Jej facetem. Bo wbrew pozorom nic do niego nie mam. Niemalze nic. Jego jedyna wina jest to, ze kocha ta sama kobiete, co ja. Ale czy mam go za to nienawidzic? Jezeli tylko potrafi dac Jej szczescie. Jezeli potrafi Jej dac to, czego ja nie moge. A on Ja kocha. Kocha prawdziwie. z wzajemnoscia. Strata tego czlowieka bylaby dla Niej najwiekszym nieszczesciem. Sama mowi, ze nigdy nikogo tak nie kochala. Ze jest dla niej wszystkim.
Czuje sie wtedy tak, jakby mi ktos wbijal noz prosto w serce. A z kazdym kolejnym 'kocham' przekrecal to w lewo, to w prawo. Banal taki. Ale prawdziwy. To nie jest klasyczny trojkat. Owszem - ja kocham Ja, Ona jego z wzajemnoscia. Ale to dziala na innej zasadzie. I ktos tu jest zbedny po prostu. Moge byc Jej przyjacielem. Jego kumplem. Nikim ponadto. Nie wtracac sie w ich zycie. W ich sprawy, w to co robia. Jak do tej pory. Przeciez nie wychodzilo mi to calkiem na zle.
Wycofac sie. Najrozsadniejsze. Najmadrzejsze. Najbardziej racjonalne. A przede wszystkim najbardziej bolesne.